poniedziałek, 27 lipca 2015

Chapter 2


      - Nie przejmuj się nim. To zwykły dupek - uśmiechnęłam się do Damona, zupełnie się z nim zgadzając.
      Był dupkiem w każdym calu. Ale seksownym dupkiem. Wcale tego nie powiedziałam. Ugh... Nienawidzę go, a Damona wręcz uwielbiam. Jest moim przyjacielem od przedszkola. Ile to już lat? Jedenaście? Tyle razem przeszliśmy. Zawsze mogę na niego liczyć. Jednak od jakiegoś czasu zachowuje się jakbym nie była tylko jego przyjaciółką. Co ja czuję? Nie wiem... Jest wspaniałym facetem. Przystojny, wysoki brunet. W moim typie. Ale to mój przyjaciel, nie chcę, żeby coś się między nami popsuło.
       - Nie przejmuję się nim - odparłam.
      Odwróciłam się do tyłu, aby jeszcze raz spojrzeć na Stefana. Siedział razem z Caroline. Po tym co ujrzałam zrobiło mi się niedobrze. W jednej chwili wysyła mi prowokujący liścik, a w drugiej obmacuje się pod stołem z tą jędzą. Tylko Stefan tak potrafi.
      Gdy lekcja się skończyła wyszłam jak najszybciej z sali. Reszta lekcji minęła w miarę spokojnie. Nie działo się nic ciekawego. Na szczęście nie miałam dzisiaj angielskiego. Salvatore dał mi spokój. Tak z resztą myślałam. Błędnie. Już miałam wsiadać do samochodu, gdy poczułam jak ktoś mnie obejmuje.
     - Co znowu? - warknęłam.
     - Kotku...
     - Nie nazywaj mnie tak - miałam już go dość.
     - Dlaczego? - zapytał rozbawiony.
     Ta sytuacja go bawi? Na prawdę? To ma bardzo dziwne poczucie humoru.
      - Bo sobie tego nie życzę - wyszarpałam się z jego uścisku.
     - W sobotę mamy bal.
     - I co w związku z tym? - zapytałam zdenerwowana.
     - Moglibyśmy pójść razem - mówi cicho.
     Kompletnie mnie zaskoczył. Chciał abym to ja była jego partnerką na tańcach? Czułam się jakby moje serce miało zaraz eksplodować ze szczęścia. Nienawidziłam tego jak moje ciało na niego reagowało, podczas gdy w moim umyśle znajdowały się zupełnie inne reakcje. Jednak dzięki latom praktyki, wyraz mojej twarzy mówił zupełnie co innego.
     - A nie idziesz z jedną z tych swoich laleczek? - zapytałam opryskliwie.
     - Nie. One nie nadają się na towarzyszki na takich imprezach - wyjaśnia spokojnie.
     - A to dlaczego? - pytam, lecz nie czekam na odpowiedź i szybko wskakuję do auta, zatrzaskując drzwi.
     Wyminęłam go i wyjechałam z parkingu. On wie jak wyprowadzić człowieka z równowagi.
     Dlaczego to niby ze mną chciałby iść na ten bal? Na pewno żartował. Jest pewien tego, że on mi się podoba. Myli się. Nienawidzę go przecież. Nigdy nie będę jego. Co on sobie wyobraża składając mi taką propozycję?! Że ją przyjmę? Zgodzę się z nim iść? Po moim trupie.
     Pójdę jak zwykle z Damonem i Bonnie. Chociaż miło byłoby czuć te nienawistne spojrzenia "laleczek" Stefana. Na ten jedne wieczór byłby tylko mój. Opanuj się Gilbert. On nigdy nie będzie twój.
      Do domu wracam zdenerwowana. Bal jest za dokładnie pięć dni. Organizowany jest na cześć naszego miasta w domu burmistrza Lockwood'a, ojca Tylera. Nie wszyscy muszą na niego iść. Ja jednak tak. Otrzymałam nawet specjalne zaproszenie jako, że moi przodkowie byli jednymi z założycieli miasta. A na dodatek nie żyją moi rodzice. Teraz ja jestem głową rodziny. Nie Jerr, tylko ja. Już powoli się do tego przyzwyczaiłam.
     Na początku było to trudne. Byłam wtedy załamana. Dopiero co straciłam rodziców, a już musiałam przejąć ich wszystkie obowiązki względem rodziny.
     Przez pierwszy tydzień w ogóle się nie odzywałam. To był dla mnie szok. Damon i Bonnie pomogli mi wrócić. Westchnęłam. To już dwa lata odkąd zginęli. Jechaliśmy w trójkę samochodem. Była zima. Śliskie drogi. Akurat musieliśmy przejeżdżać przez ten most. Auto wpadło w poślizg, z impetem uderzyło w barierkę, która rozbiła się, a nasz samochód, z nami w środku, poleciał w dół, do wody. Moi rodzice utonęli. Ja przeżyłam. Nikt nie wie jakim cudem.
     Rzuciłam torbę na stół i zaczęłam przygotowywać obiad. Makaron z serem. Na nic więcej nie mam ochoty.
      Mój bart ma dzisiaj trening, więc będzie później. Jego porcję włożyłam do mikrofalówki. Odgrzeje sobie, gdy przyjdzie. Ja natomiast poszłam po jakąś kurtkę i wyszłam z domu. Byłam umówiona z Bonnie. Wsiadłam do samochodu, który Jerr odebrał jeszcze przed treningiem. Odpaliłam silnik i wyjechałam na drogę.
    Już po chwili byłam pod jej domem. Podeszłam do drzwi i zadzwoniłam. Po chwili stanęła w nich moja przyjaciółka.
    - Cześć.
    - Cześć. Jest Stefan? - zapytałam niepewnie.
    - Przecież wiesz, że ma trening - odparła spokojnie i zaprowadziła mnie do swojego pokoju na piętrze.
    - Dlaczego ty go tak nie lubisz?
    - Nie, że nie lubię - zaczęłam unikać jej wzroku. - Ja go nienawidzę.
    - Widzę, że kłamiesz. Podoba ci się.
    - Bonnie. Podobać to mi się może Damon... - urwałam, uświadamiając sobie co przed chwilą powiedziałam.
     - W takim razie mój kuzyn?
     - Nie. Tak. Sama nie wiem. Widzę, że to już nie to samo co kiedyś. Ale nie chcę tego zepsuć.
     - Aaa - pisnęła - Delena. Świetnie brzmi.
     - Bonnie... To nie takie łatwe.
     Nagle usłyszałyśmy trzaskanie drzwi. Spojrzałam na zegarek wiszący na ścianie. Siedemnasta. Ale się zasiedziałam. I na dodatek Stefan wrócił. Na pewno zaraz tu wparuje.
      Pożegnałam się z przyjaciółką, mówiąc jej, że nie musi mnie odprowadzać. Wyszłam z jej pokoju. Rozejrzałam się po korytarzu. Teren czysty. Skierowałam się w stronę schodów.
     - Elena - usłyszałam jego głos za sobą.
     Zaklęłam po cichu. Posłałam mu zdenerwowane spojrzenie i szybko zbiegłam na dół, mając cichą nadzieję, że za mną nie pobiegnie. Mówią, że nadzieja matką głupich. Mają rację. Poczułam jak silne ramiona zaciskają się wokół mojej talii.
     - Stefan - jęknęłam. - Puść mnie.
     - Dlaczego? - szepnął mi do ucha.
    Poczułam jak przyjemny dreszcz przebiega po moim ciele. Co się ze mną dzieje? Przecież go nienawidzę.
     - Bo muszę wracać do domu.
     - To ja pojadę z tobą - uśmiechnął się zadziornie. - Jerr jest u Vicky, co oznacza, że masz wolną chatę.
     - Nie!
     - Dlaczego? - popatrzył na mnie smutnym wzrokiem.
     -Ugh... - wyswobodziłam się z jego uścisku. - Nienawidzę cię! - krzyknęłam i wyszłam z ich domu.
     Trochę mżyło, choć nie dość, żebym przemokło do suchej nitki, gdy stałam przed samochodem szukając w torebce kluczy. Znalazłam. Przycisnęłam guzik otwierający moje autko. Weszłam do środka. Było tutaj sucho i przytulnie. Zapaliłam silnik oraz włączyłam radio. Wyjechałam z podjazdu. Już po chwili byłam w domu.
     Ściągnęłam z siebie mokrą kurtkę i powiesiłam ją na wieszaku. Powlokłam się do kuchni. Zjadłam kolację, po czym poszłam do łazienki. Po szybkim prysznicu, skierowałam się do pokoju. Ubrana w piżamę położyłam się do łóżka. O dziwo, szybko zasnęłam.

sobota, 18 lipca 2015

Chapter 1

 

     Ze snu wybudził mnie budzik, ustawiony na godzinę siódmą. Przeciągnęłam się. Poniedziałek. Znowu szkoła. Niestety. Na szczęście nie mam problemów z nauką, jestem wzorową uczennicą, więc źle nie ma. Zniechęca mnie tylko wczesne wstawanie.
     Weszłam do łazienki, umyłam twarz i zęby, przeczesałam włosy. Jak zwykle niezadowolona z ich ułożenia, podeszłam do szafy. Wyciągnęłam z niej ulubione czarne leginsy i ciemnofioletową bluzkę z długim rękawem. Na dworze było dosyć chłodno. W końcu mieliśmy jesień. Uwielbiam tą porę roku.
     Deszcz. Gdy krople uderzają w szyby, wszędzie mokro, a ja siedzę sobie w domku przykryta kocem, czytając książkę. Kolorowe Liście. Lubię chodzić na spacery do parku, gdy leżą one dookoła mnie o wszelakich barwach. Wszędzie czuć tą pozytywną energię. Wystarczy tylko, że usiądę na trawie, obsypanej liśćmi, a od razu robi mi się lepiej.
     Gdy się ubrałam, poszłam obudzić mojego o rok starszego brata. To było moje codzienne zadanie. Zawsze miał trudności z wstawaniem, a szczególnie w te szkolne dni. Gdyby nie ja, wstawałby po piętnastej. A już i tak ma dużo zaległości. Zamiast się uczyć, gra w piłkę. To jego pasja. To właśnie dlatego przyjaźni się ze Stefanem. Łączy ich zamiłowanie do sportu.
     Gdy otworzyłam drzwi jego pokoju, uderzył we mnie powiew nieświeżego powietrza. Co za syf. Wszędzie leżą ubrania, talerze z resztkami jedzenia, puszki po piwie i inne śmierdzące przedmioty. Ohyda. Nie rozumiem jak on może żyć w takim śmietniku.
    Zniesmaczona, podeszłam do jego łóżka.
    - JER!! - krzyknęłam.
    Nic. No cóż, sam się prosi. Pobiegłam do kuchni po garnek, napełniłam go lodowatą wodą i wróciłam do pokoju brata. Zamachnęłam się i wylałam na niego całą zawartość. Momentalnie wstał oszołomiony. Spojrzał na mnie. W jego oczach widziałam wściekłość. Śmiejąc się, uciekłam z dala od niego.
    Wróciłam do swojego pokoju po torbę, po czy m zeszłam na dół, zjeść śniadanie, które codziennie wyglądało tak samo - płatki owsiane z owocami. Nigdy nie próbowałam zmienić tego upodobania. Nie potrafiłabym. Nic innego nie przeszłoby mi rano przez gardło. Gdy opróżniłam miseczkę, do kuchni wszedł Jeremy.
    - Jeszcze pożałujesz - odparł z chytrym uśmieszkiem i zapełnił całą miskę płatkami czekoladowymi.
    - Już się boję - zaśmiałam mu się w twarz i wyszłam z pomieszczenia.
    Ubrałam moje ulubione, szare trampki, na ramiona zarzuciłam kurtkę i wyszłam z domu. Do szkoły musiałam iść pieszo. Niestety zepsuł mi się samochód. Jerr odbierze go dopiero po szkole. Mogłabym jechać z nim, ale przez poranny incydent mam u niego przechlapane.
    Będąc pod szkołą, ujrzałam auto Salvatorów, wjeżdżające na parking. Czarne Audi R8. Bonnie i Stefan. Moja przyjaciółka i facet, którego nienawidzę. Obydwoje wysiedli z auta w tym samym momencie. Podeszłam do nich.
    - Cześć kociaku - rzucił w moją stronę szatyn, ściągając czarne okulary. Prychnęłam.
    - Hej Bonnie - powiedziałam, ignorując go.
     Chociaż miałam ochotę do niego podejść i go pocałować. Czy ja naprawdę o tym pomyślałam? Niestety, taka była prawda. Musiałam to przyznać - jest zabójczo przystojny. Najgorętsze ciacho w szkole.
     Jednak nigdy bym się do tego otwarcie przyznała, a co dopiero pocałowała. Nie chcę być jego kolejną panienką. Otóż to, panienką. On nie ma dziewczyny. Obściskuje się z którą popadnie, a nawet więcej. Krążą plotki, że zaliczył już osiemdziesiąt procent dziewczyn z naszej szkoły. Ja znajduję się w tych dwudziestu. I tak pozostanie. Nigdy nie będę należeć do tych pustych laleczek.
      - Hej - dźwięk, który dotarł do moich uszu, sprawił, że się skrzywiłam.
     Podeszła do nas jedna z idiotek, które lecą Salvatore'a, Caroline. Uważa się za najseksowniejszą laskę w szkole. Jednak ja uważam, że jest wręcz przeciwnie.
    Stanęła przed Stefanem, wspięła się na palce i zaczęła się z nim całować. Odwróciłam wzrok. Coś mnie zabolało. Zdziwiło mnie to uczucie. Przecież ja tego pajaca nienawidzę. A tu co? Zazdrość, ból, smutek. Ogarnij się Gilbert. Natychmiast się mentalnie spoliczkowałam.
      Chłopak oderwał się od niej i posłał jej promienny uśmiech. Złapał ją za rękę i ruszył w stronę szkoły. Caroline przez cały czas spoglądała na mnie złowrogo. Westchnęłam. Znowu zaczyna.
      Razem z Bonnie pomaszerowałyśmy do budynku. Pierwszą lekcję miałyśmy osobno. Języki. Ja chodziłam na włoski, a Bonnie na francuski. Niestety tą lekcję miałam ze Stefanem. Weszłam do klasy i usiadłam w swojej ławce. Po chwili dołączył do mnie mój jedyny przyjaciel, Damon. Był przyszywanym kuzynem Salvatorów. Stefan go nie trawił, za to Bonnie uwielbiała. Ja zresztą również. Brunet, posłał mi szeroki uśmiech.
     - Cześć - przywitał się.
     - Cześć.
      Zadzwonił dzwonek. Wszyscy usiedli. Do klasy weszła pani Falcone. Była rodowitą włoszką i dobrą nauczycielką.
     - Buongiorno - przywitała się. Odpowiedzieliśmy jej chórkiem.
     Nagle poczułam, że coś we mnie uderzyło. Odwróciłam się. Ujrzałam Stefana, mrugającego do mnie. Przekręciłam oczami i spojrzałam na podłogę. Leżała tam zmięta karteczka. Podniosłam ją i rozwinęłam.
     
                                              Wyglądasz dzisiaj bardzo sexy  ~S.

     Pokręciłam głową. Wiedziałam, że nie mam co liczyć na jeden dzień spokoju. Musiał znowu zacząć tę swoją chorą gierkę. Nie mógł odpuścić? Czy ja naprawdę proszę o tak wiele? Jeden dzień. Jeden dzień, proszę.
     - Co tam masz? - usłyszałam szept Damona.
     - Stefan znowu posyła mi te idiotyczne liściki - syknęłam ze złością, gniotąc przy tym kartkę.